Opowiadania
Sekretne życie mózgów – część V
Image source: Karsten Winegear / unsplash.com
Alina podążała na palcach do miejsca zbiórki. Do skórzanego pasa przytroczyła linę i kilka jutowych worków, a w prawej dłoni trzymała kij baseballowy, który wciąż nosił ślady po nieudanym starciu z mózgiem. Serce waliło jej w piersi jakby było wyrywającym się na wolność zwierzęciem.
Mieli spotkać się przed wejściem do biblioteki. Gdy Alina zbiegała po schodach, wciąż nie miała pewności, czy ktokolwiek pojawi się na miejscu. Zatrzymała się na parterze i oparła o rzeźbioną balustradę. Czuła, jak żołądek podpełza jej do gardła. A co, jeśli będzie musiała udać się na misję sama? Sama tego nie udźwignie. Nie miała szans w starciu z jednym mózgiem, a co dopiero z całym rojem. Kto wie, ile ich było w całym akademiku? Im więcej władzy nad nimi miały, tym liczniej mogły się rozmnażać.
Klucząc między kolumnami, przebiegła przez foyer, schylając się za ladą portierni, aby nie zwrócić na siebie uwagi pana Staszka. Jednak portier chrapał jak stary rosomak, aż drżały jego szczeciniaste wąsy. Wreszcie Alina dotarła do samego końca wschodniego skrzydła, gdzie kręcone schody prowadziły w dół, do piwnicy, w której znajdowała się biblioteka. Usłyszała przeciągły, basowy pomruk, który wprawił w rezonans jej kiszki, aż ją zemdliło. Nigdy wcześniej nie opuszczała pokoju po zmroku, a o przerażających odgłosach słyszała tylko z opowieści znajomych. Gdy teraz opuszczała się poniżej poziomu gruntu, miała wrażenie, że zbliża się do czegoś, do czego absolutnie nie powinna się zbliżać. Że dotyka ciemności, która pulsuje i bulgoce pod budynkiem niczym stary kompostownik. Nagle wstrząsnął nią dużo głośniejszy pomruk, który był jak uderzenie w wielki gong. Ze strachu straciła równowagę i prawie spadłaby ze schodów, gdyby ktoś nie chwycił jej za ramię.
— Ruta! W ogóle cię nie słyszałam! — krzyknęła.
Zielarka ubrana była w dres w maskującym kolorze, a na twarzy wymalowała sobie ciemne pasy. Widząc broń i kołczan przewieszone przez ramię koleżanki, Alina wykrzyknęła jeszcze raz:
— Chcesz do nich strzelać z łuku?
Ruta przyłożyła palec do ust, uciszając ją.
— To nie są zwykłe strzały. Chodź, musimy dołączyć do Emila.
I zbiegły na dół, gdzie u stóp schodów czekał na nich długowłosy chłopak w dżinsowej kurtce, trzymając dłonie w kieszeniach. Jako jedyny przybył z pustymi rękami.
— Nie masz nic do obrony? — zdziwiła się Alina, na co Emil nie odpowiedział, popukał tylko wskazującym palcem w głowę — Gdzie Stefan?
Było ich tylko troje, a to więcej niż nic. Gdy Alina stała przed drzwiami do biblioteki, drżała ze strachu na całym ciele. Kilka dni wcześniej jej plan wydawał się genialny w swojej prostocie. Mózgi miały nad nimi władzę tylko dlatego, że studenci pozwolili im żerować na swoich myślach. Alina była przekonana, że gdyby każdy z mieszkańców akademika oswoił swoje lęki i pozbył się wstydu, upiorne stwory nie miałyby tam czego szukać. Wystarczyło więc przekonać studentów, aby głośno wyznali swoje sekrety. Alina zawaliła kolokwium i straciła kilka dni zajęć, uganiając się za mieszkańcami Akademiczka po całym kampusie Politechniki. Niestety, namówienie studentów na misję zniszczenia mózgów okazało się zadaniem niewykonalnym. Wystarczyły niecałe dwa tygodnie reżimu, żeby zmienić ich w drżące kłębki nerwów z kompletnie złamanym duchem.
Alina doliczyła się jednak trójki śmiałków, którzy odważyli się ruszyć z nią na wyprawę. Pierwszym z nich był rozedrgany i niechlujny Stefan. Był on ostatnią osobą, jaką Alina podejrzewałaby o chęć udzielenia jej wsparcia. Jako druga dołączyła do niej zielarka Ruta. A ostatni był Emil, długowłosy metal z trzeciego piętra. Alina pamiętała go z ostatniej imprezy w bąblu, kiedy ostrzegał ich przed mózgami.
Dziewczyna włączyła latarkę, otworzyła drzwi do biblioteki i weszła do pachnącego starym papierem pomieszczenia. Machnęła dłonią na towarzyszy i teraz już wszyscy kluczyli między regałami, przeczesując bibliotekę.
Przygotowując się do wyprawy, Alina prześledziła ścieżki, jakimi podążały mózgi. Według niej musiały mieć jakąś bazę, gniazdo w którym wygodnie przesiadywały trawiąc myśli i wspomnienia studentów. Nie było dla niej zaskoczeniem, że za takie miejsce obrały sobie bibliotekę, świątynię wiedzy i mądrości.
Dziewczyna zapamiętała bibliotekę jako niezwykle uporządkowaną. Książki stały równiutko na półkach regałów, a na podłodze nie było śladu najmniejszego pyłku. Teraz to się zmieniło. Podłogi były pełne rozrzuconych tomów, o które ciągle się potykała. Niektóre z książek pokrywały smugi żółtawo-różowego śluzu.
Emil przechadzał się między regałami, rzucając z czołówki snopy światła. Ruta przeskakiwała przez stosy porozrzucanych książek. Z przygotowanym do strzału łukiem wyglądała jak elfka.
Nagle do Aliny dotarł szelest i kilka głuchych łupnięć, jakby ktoś zrzucił z półki kilka ciężkich podręczników. Dziewczyna odwróciła się i zobaczyła, jak mózg pikuje w jej stronę. Nie zdążyła nawet krzyknąć, gdy stwora przeszyła strzała i wbiła go w podłogę. Z mózgu zaczęła sączyć się krew i żółtawa maź. Zauważyła, że na biurku bibliotekarki stoi Ruta, trzymając w dłoniach pusty łuk.
Alina oddychała ciężko. Patrzyła to na mózg, to na zielarkę, spodziewając się, że stwór zaraz zmartwychwstanie i wróci do natarcia. Jednak ten nie poruszał się i wydawał się kurczyć w miarę jak opuszczało go coraz więcej fizjologicznych płynów. Alinie zrobiło się niedobrze.
— Zatrułaś strzały? — syknęła do Ruty, a ta nie odpowiedziała, przyłożyła tylko palec do ust.
Przez dłuższą chwilę bibliotekę wypełniała złowroga cisza, nie docierały do nich nawet podziemne pomruki. Ruta zeskoczyła z biurka. Zbliżyli się i stanęli plecami do siebie, czekając na natarcie, które nie nadchodziło. Ruta wyciągnęła z kołczana kolejną strzałę, po czym przyłożyła ją do cięciwy. Emil chwycił ogromny podręcznik do teorii obwodów i trzymał go przed sobą, gotów przyłożyć nim w napastnika. Alina przyjęła bojową pozycję, a kij baseballowy tkwił w jej dłoniach niczym miecz. Galopujące serce tłoczyło krew coraz szybciej, aż szumiało jej w uszach.
„Na pewno jest ich tu więcej. Pewnie teraz się czają i myślą co zrobić, kiedy zobaczyły, że Ruta jednego ubiła“, myślała. Wiedziała, że mózgi wrócą do kontrataku, a zielarce kiedyś skończą się strzały.
Nie myliła się. Wystrzeliły jak pociski z karabinu maszynowego. Wyfruwały z półek, strącając książki, których strony łopotały w powietrzu niczym ptasie skrzydła. Wylatywały z kratek wentylacyjnych, spod biurka bibliotekarki i dosłownie ze wszystkich kierunków, zupełnie jakby materializowały się z powietrza.
Alina z całych sił waliła w nie kijem. Żałowała, że nie poszła na kurs walki mieczem, do którego kiedyś namawiał ją były. Rąbała na oślep i czasem trafiała, a mózgi odbijały się od kija jak gumowe piłki. Niektóre uderzały o podłogę, rozbryzgując na strzępy, żeby po chwili wrócić do pierwotnej formy i znów wzbić się w powietrze.
Gdyby nie strzały Ruty, Alina byłaby pokonana. Ale i zielarce było coraz trudniej. Kończyły się jej strzały, a te które jej pozostały musiała wypuszczać ostrożnie, aby nie trafić Aliny ani Emila. Chłopak, który próbował walczyć z mózgami rzucając w nie książkami, teraz wił się i wierzgał na podłodze, a jeden z oślizgłych stworów wpijał mu macki w twarz.
Pikujący mózg rzucił się na Rutę, wytrącając jej łuk z dłoni. Dziewczyna upadła na podłogę, wrzeszcząc. Alina nie dawała już rady ich odpędzać. Ręce mdlały jej z wysiłku, gdy na własne oczy widziała bezsens swoich poczynań. Mózgi były odporne na brutalną siłę, a niszczone odradzały się. Tak, udało im się ściągnąć na siebie uwagę, ale były za szybkie. Stwory zaatakowały, zanim zdążyli przejść do właściwej części swojego planu. Alina widziała, jak dręczą Rutę i Emila. Mieli niewielkie szanse w starciu, lecz w dziewczynie wciąż tliła się nadzieja, że zdołają oprzeć się okrutnym podszeptom mózgów. Mózgi okrążyły Alinę jak stado wygłodniałych kruków. Jeden z nich wysunął się z okręgu i zbliżył do dziewczyny, wysuwając powoli macki, jakby tylko chciał ją połaskotać. Alinie zrobiło się gorąco, a zaraz potem zimno. Zaczęła szczękać zębami. Gdy się cofała, stwór podążał za nią.
„Nie nauczyłaś się jeszcze, co?“, zadudnił głos w jej głowie, aż eksplodowała bólem. Zmrużyła oczy i zacisnęła szczęki, aby go uśmierzyć.
„Zamknij się!“, warknęła, wydobywając zza pasa jutowy worek.
Nie czekała. Zarzuciła go szybko na atakujący mózg, zawiązała mocno i przycisnęła do podłogi.
— Ty skurwielu! — wrzeszczała. — Przestań mnie terroryzować!
Zaczęła okładać worek pięścią, a gorąca furia zalewała jej ciało. Krzyczała z całej siły, nie przejmując się, że jej wrzask mógłby postawić na nogi cały akademik. Nie zwracała uwagi na to, że mózgi pikują w jej kierunku, że krążą nad nią jak wygłodniałe sępy. Na ciele czuła oślizgłe macki, a w głowie słyszała paskudne szyderstwa.
Opadała z sił. Było ich za dużo. Mózg, którego trzymała w worku uwolnił się gdy tylko rozluźniła uścisk. Macki łaskotały ją po szyi i dłoniach. Poczuła, jak powoli odkleja się od ciała. A więc tak wyglądał koniec? Jej świadomość wyciekała z niej jak pęk pajęczych nici, gdy łączyła się z akademikiem. Słyszała myśli studentów, widziała ich fantazje, czuła ich radość, bała się razem z nimi. Ona była akademikiem.
— Z drogi śledzie!
Nie wiedziała, czy wrzask ten dochodził z biblioteki, czy może z któregoś z pokojów w odległym skrzydle. Nie wiedziała już, czy cokolwiek wie. Jednak po chwili zaczęła wracać do swojego ciała. Dźwięki docierały do niej jak spod wody. Ktoś wokół niej hałasował, zrzucał książki z półek, obijał się o regały i krzyczał. Alina poznała ten głos. Powoli odkleiła obolałe, umęczone ciało od podłogi. Cała była oblepiona śluzem i strzępami tkanek. To był Stefan. Do pleców miał przywiązany wielki baniak, w którym chlupotał płyn. Z baniaka wił się plastikowy wąż, który chłopak podłączył do NERF-guna, z którego teraz z wielkim zapałem strzelał do mózgów.
— A masz! Masz, zeżryj to! — Z uśmiechem szaleńca Stefan unicestwiał kolejne stwory, które niezrażone pikowały w jego kierunku. Gdy tylko któryś z nich oberwał strumieniem z pistoletu Stefana, wpadał w niekontrolowane drgania, kurczył się do rozmiarów rodzynka i znikał. Alina wpatrywała się w ten teatr szeroko otwartymi oczami. Zauważyła, jak wyswobodzeni z macek Emil i R uta także podnoszą się z podłogi.
Armia mózgów kurczyła się. Spanikowane stwory zbierały się do odwrotu, a chłopak gonił między regałami niedobitki, chlustając w nie z NERF-guna.
— Juhuuu! — Wynurzył się zza regałów, unosząc ręce do góry. — Chyba zajebałem wszystkie! Normalnie jak w CS-ie!
Ruta wyczesywała sobie z włosów śluz.
— Pistoletem na wodę?! Serio? — W jej oczach odbijało się światło z czołówki Emila.
— Moja droga, myślisz że wlałbym do tego — Stefan wskazał na baniak — zwykłą kranówę? Tam jest czysty spirytus! Alkohol niszczy mózg, et voilà!
— Gościu, jesteś cholernym geniuszem. — Emil podniósł się z podłogi, rozmasowując potylicę, podszedł do Stefana i uścisnął go po bratersku. Po chwili przytuliła go także Ruta. Alina zrobiła to samo, choć odpychała ją woń potu, jaka unosiła się wokół Stefana.
— Geniuszem! Juhuuu, ktoś wreszcie nazwał mnie geniuszem! — Stefan wyrzucił ramiona do góry i odtańczył dziki układ. — Tylko wiecie… Nie będzie już naleweczek. Zużyłem cały spirytus, jaki miałem.
Emil jęknął.
— Ale może to i dobrze. — Stefan podrapał się po potylicy, a jego twarz wydała się nagle bardziej zapadnięta.
— Myślicie, że one wrócą? — Ruta opierała się o pusty regał. Światło czołówki malowało na jej twarzy złowrogie cienie.
Alina pokręciła głową, choć przypuszczała, że ponieśli porażkę. Wygrali bitwę, ale przegrali wojnę. Nie udało jej się oprzeć upiornym podszeptom. Ruta i Emil też dali się złamać. Jej plan poszedł na marne. Ale teraz mieli chociaż alkohol. Zawsze coś.
— Czyli nie zajebałem wszystkich? Idę do domu — jęknął Stefan, zrzucając z pleców pusty baniak.
Alina drgnęła, gdy usłyszała stukanie obcasów.
— Co wy tu wyrabiacie?! — Piskliwy wrzask przeciął powietrze.
W drzwiach biblioteki stała Eliza Krawczyk, w czarnej marynarce narzuconej na piżamę w owieczki i dresowymi spodniami wciśniętymi w cholewki oficerek. Tuż za jej głową szybował rój mózgów.
— Idziecie ze mną! Natychmiast! — krzyknęła przewodnicząca, łapiąc Rutę za kaptur i pociągnęła za sobą. — No, już! — dodała, widząc, że nikt nie ma ochoty się stamtąd ruszać.
Rój mózgów wisiał za plecami Elizy, jakby tylko czekał na jej rozkaz do ataku. Alinie zmiękły kolana. Była kompletnie wyczerpana walką, wydrążona jak awokado, z którego ktoś wyjął pestkę i wydłubał miąższ. Gotowa była powlec się za przewodniczącą gdziekolwiek i nawet dać się wyrzucić z akademika prosto na deszcz, jak Strzyga. W końcu sobie na to zasłużyła.
— Nigdzie z tobą nie pójdę, ty małpo. — Ruta szarpała się z Elizą, która zaczęła świecić zielarce latarką prosto w twarz. Dziewczyna odwróciła wzrok, zaciskając powieki. W końcu udało jej się wydostać z uścisku — Chciałaś sobie nami porządzić, co? A może po prostu dałaś się im zrobić? Przyznaj się wreszcie, co takiego odwaliłaś, że te stwory trzymają cię za mordę? Tylko ci się wydaje, że możesz wszystko…
Nawet w wątłym, żółtym świetle latarek dało się zauważyć, że Eliza pozieleniała na twarzy.
— Tylko spróbuj — wysyczała zza zaciśniętych zębów i rzuciła się na Rutę, przyciskając jej drobne ciało do regału. Mózgi jak na komendę okrążyły zielarkę.
Ruta zaczerpnęła powietrze, żeby coś powiedzieć, ale Eliza rzuciła jej się do gardła, zaciskając dłonie na szyi. Jej twarz wyrażała desperację. Alina wyszarpnęła Stefanowi pistolet na wodę i wycelowała go między oczy Elizy.
— Zostaw ją!
W jej brzuchu się gotowało. Może wszystko było już stracone, ale nie chciała wyrządzać więcej szkód. Wiedziała już, że sama będzie musiała się wynosić z Akademiczka, nie chciała jednak wciągać w to Ruty ani nikogo więcej.
— To ja znalazłam pierwszy mózg — oznajmiła, celując w Elizę z pistoletu. Przewodnicząca puściła Rutę i wpatrywała się w Alinę zza zaparowanych okularów.
Podłoga zadrżała. Rozległ się głuchy, basowy pomruk.
— Akademik się broni — wycharczała Ruta, rozmasowując sobie szyję.
Alinie zakręciło się w głowie. Czy właśnie o to chodziło? Opuściła plastikowy pistolet. Choć całe jej ciało drżało, ciągnęła dalej:
— Znalazłam mózg i pomyślałam, że każę mu, żeby zrobił za mnie projekt. Dostałam za niego piątkę. Ulżyło mi, więc robił za mnie kolejne projekty. A potem pomyślałam, że muszę się tym podzielić…
Mury zadrżały, tym razem mocniej. Dotarły do nich odgłosy sypiącego się tynku. Ruta i chłopaki wpatrywali się w Alinę ze strachem. Mózgi, które krążyły wokół Elizy, wydawały się teraz obrzmiałe i nabiegłe krwią.
— Nie wiem jak wy, ale ja stąd spadam — powiedział Stefan, po czym wybiegł z biblioteki.
— On ma rację, musimy stąd spierniczać. Chodź, Alina. — Ruta pociągnęła dziewczynę za dłoń i powiodła za sobą w kierunku drzwi.
Po chwili wszyscy już biegli po krętych schodach. Mury akademika drżały, a basowe pomruki były tak głośne, jakby dobiegały z ogromnego głośnika pod sceną. Alina dostała zadyszki. Zaczęła się histerycznie śmiać i omal nie przewróciła o ostatni stopień, jednak Emil w porę chwycił ją i powiódł za sobą.
— Alina, wiejemy! Ludzie! Luuudzie!!! Pobudka! — darł się na całe gardło.
Wbiegli do foyer, po którym kręcił się już przerażony pan Staszek i rwał wyimaginowane włosy ze swojej łysiny.
Alina zatrzymała się. Jej ciałem wstrząsały spazmy śmiechu.
— To byłam ja… — czkała. — To cały czas byłam ja! Rozpętałam tę cholerną aferę! Bo nie radziłam sobie na uczelni! Eliza, słyszysz? — Przyciągnęła do siebie przewodniczącą. — Nie umiem całkować i wcale się tego nie wstydzę! — Pokazała język, opluwając dziewczynę.
— Alina, nie wygłupiaj się. — Emil chwycił ją za ramię. — No, chodź już!
Fruwające wokół nich mózgi wybuchały w powietrzu. Na ścianach zaczęły pojawiać się rysy. Alina kucała na podłodze, trzymając się za brzuch. Największa tajemnica Akademiczka została ujawniona. Wykrzykując ją na głos, przecięła ostatecznie supeł lęku. Od teraz żadna magiczna inteligencja nie miała nad nią władzy. Ani nad nią, ani nad nikim innym. Kolejne mózgi pojawiały się znikąd, po czym puchły i eksplodowały. Po kilku chwilach wszyscy, łącznie z panem Staszkiem, byli pokryci krwią i śluzowatą mazią.
I wtedy zimny, jesienny wiatr wdarł się do środka. W drzwiach wejściowych stała Strzyga. Jej rozpuszczone, rude włosy powiewały wokół głowy, a szmaragdowa szata łopotała niczym peleryna.
— Czyżbym się spóźniła? — Jej głęboki alt zadudnił po ścianach, uspokajając drżenie murów i zasklepiając rysy. Czarownica chwyciła przewodniczącą Rady Mieszkańców za kołnierz. — Krawczyk! Idziesz ze mną!
Akademiczek długo dochodził do siebie. Wciąż zdarzało się, że kuchenki przypalały komuś jedzenie albo niesforny zamek nie chciał wypuścić kogoś z pokoju.
Strzyga długo zastanawiała się, co zrobić z Elizą Krawczyk i czy przywrócić ją na stanowisko przewodniczącej. Ostatecznie doszła do wniosku, że dziewczyna dostała wystarczającą nauczkę i pozwoliła jej dalej pełnić obowiązki przewodniczącej, ku utrapieniu innych studentów.
Zaszła też inna zmiana, która rozczarowała wielu, a ulżyła nielicznym. Stefan zdecydował się zamknąć metę i nigdy więcej nie tknąć alkoholu. Niektórzy szeptali, że wreszcie poszedł na terapię. Było to bliskie prawdy. Stefan rzeczywiście zapisał się na terapię, ale musiał odczekać rok w kolejce, bo nie było go stać na wizyty prywatne. Zamknięcie mety oznaczało odcięcie dopływu pieniędzy.
Tymczasem, w pokoju 401, Alina Mazurek dopinała zacinający się suwak walizki. Gdy skończyła się pakować, po raz ostatni zajrzała do szuflad biurka i przepastnej szafy, aby upewnić się, czy nie zostawiła niczego za sobą.
Zielona, wytarta na brzegach książeczka leżała na blacie sekretarzyka. Alina ujęła indeks w dwa palce, jakby dotykała wyjątkowo oślizgłej żaby, po czym przemaszerowała do łazienkowej wnęki i wrzuciła go do umywalki. Z kieszeni wyjęła zapalniczkę i przyłożyła ją do białych stronic zabazgranych podpisami i ocenami. Teraz nic już dla niej nie znaczyły.
Płomień polizał karty indeksu, które bardzo szybko zajęły się ogniem. Alina patrzyła nań z góry, z diabolicznym uśmiechem. Obserwowała, jak kartki marszczą się i zwęglają, zostawiając po sobie drażniący zapach spalenizny. Ciężko wypracowane wpisy ginęły w płomieniach. ECTS-y, które zbierała długimi miesiącami, zmieniały się w dwutlenek węgla.
Indeks nie palił się długo. Alina patrzyła, jak dogasa, a pomarańczowe iskierki tańczą w popiele. Odkręciła kurek i spłukała resztki indeksu do kanalizacji. Chwyciła walizkę, po czym wymaszerowała z pokoju, nie oglądając się za siebie.
Wreszcie była wolna.