Opowiadania

Sekretne życie mózgów – część IV

Image source: Gaspah Uhas / unsplash.com (remixed)

Deszcz chlustał o szyby, jakby gromada wściekłych płanetników postanowiła zatopić Warszawę. Korony drzew wyginały się od porywistego wiatru. Na opustoszałych korytarzach Akademiczka słychać było tylko gwizd wiatru w szybach wentylacji i rzęsiste uderzenia kropel o okna.

Studenci pochowali się w pokojach jak spłoszone zające. Tego wieczoru wydarzyło się coś niebywałego. Coś, co z pewnością mogłoby zostać odnotowane w kronikach akademika, gdyby ktoś kiedykolwiek zdecydował się takie założyć.

Eliza Krawczyk wywlokła Strzygę z pokoju i demonstracyjnie przeparadowała z nią przez wszystkie korytarze, prowadząc czarownicę przed sobą jak skazańca. Studenci wychylali głowy przez szpary w drzwiach, a Eliza raz po raz rzucała im wyzywające spojrzenia. Przemaszerowała przez otoczone kolumienkami foyer, a portier, poczciwy pan Staszek, zanurkował za ladą.

Przewodnicząca Rady Mieszkańców otworzyła ciężkie drzwi wyjściowe i, szarpiąc Strzygę za kołnierz, wypchnęła ją wprost w objęcia siekącej ulewy.

— Wynoś się! — wysyczała i splunęła za nią, a krople jej śliny rozpłynęły się w strugach deszczu. Zatrzasnęła drzwi za czarownicą, nie zważając na jej protesty. Jeszcze przez chwilę patrzyła z tryumfem, jak tamta szarpie klamkę od zewnątrz.

Eliza nie musiała zamykać drzwi na klucz. Ktoś zrobił to za nią.

Akademiczek jeszcze przez dobę pozostawał cichy. Studenci w drodze na zajęcia przemykali korytarzami po cichu, niemal na palcach. Powietrze zdawało się przeniknięte elektrycznością. Gdy ktoś z mieszkańców mijał Elizę na korytarzu, od razu prostował plecy i rzucał jej pełne respektu „cześć”.

Jednak następnego dnia w ludziach coś pękło. Strzyga nie wracała, a Eliza, poza rzucaniem wszystkim groźnych spojrzeń, wydawała się łatwiejsza do spacyfikowania niż czarownica. Drzwi do pokojów uchylały się coraz śmielej, a życie wypłynęło na korytarze jak woda z roztopów na wiosnę. Mury Akademiczka wypełnił śmiech i gwar. Ludzie gotowali w kuchniach, nie zważając na to, czy bulgocąca w garnku woda ochlapie ich po twarzy, zdobiąc skórę łuską. Myli się pod prysznicami, pogwizdując wesoło i opowiadali głośno kawały w bibliotece bez obaw, że jakiś tom wystrzeli nagle z półki i zdzieli ich po głowach. Pan Staszek za ladą portierni radośnie chrupał paluszki, a okruszki przyozdabiały jego morsowe wąsy.

Jednak dopiero wieczorem wybuchł prawdziwy hałas. Życie na dobre przeniosło się na korytarze, gdzie radosne grupki studentów grały w planszówki, brzdąkały na gitarze w akompaniamencie fałszywych wrzasków i puszczały muzykę na cały regulator.

Nie musieli się już więcej chować w bąblach. Magiczne mózgi odwalały za nich projekty, a teraz wreszcie mogli się swobodnie bawić. Życie było piękne.

pawie pióro

Eliza wyszła z pokoju, wprost na tętniący życiem, hałaśliwy korytarz. Do jej uszu dobiegły brzdąknięcia elektrycznej gitary. Obok klatki schodowej Barry i jego zespół rozgrzewali się przed koncertem. Eliza szybkim ruchem kciuka poprawiła okulary zsuwające się z nosa. Roztrącając ludzi, przemaszerowała przez korytarz, a stukot obcasów jej oficerek niknął w hałasie.

A więc wystarczyło, że czarownica zniknęła z budynku i już się zaczęło? Eliza zacisnęła szczęki. Czy oni naprawdę nie mieli innych sposobów, żeby się rozerwać, jak tylko hałasować, aż rozwalało czaszkę i siać wokół siebie totalny chaos? I w dodatku wszyscy na raz?

Zatrzymała się na parterze wschodniego skrzydła. Dudniąca muzyka płynęła z bezprzewodowego głośnika. Po lewej stronie korytarza grupka chłopaków rżnęła w pokera, a po prawej kilkoro studentów podawało sobie z rąk do rąk kieliszek z opalizującym płynem. Eliza spojrzała na nich ze wstrętem. Nigdy nie przestaną pędzić tego halucynogennego świństwa!

Napięła mięśnie i zacisnęła dłonie, aż paznokcie wbiły jej się w skórę. Tupnęła najmocniej, jak potrafiła.

— Dosyć tego!!! — wrzasnęła z całych sił w płucach.

Ludzie na moment poodwracali głowy w jej stronę, ale już po sekundzie wrócili do swoich zajęć. Eliza naburmuszyła się. Wyszarpnęła Stefanowi kieliszek z dłoni i rozchlapała opalizujący płyn po podłodze.

— Ej, no! Wariatko! — jęknął chłopak, patrząc na nią, jakby urwała się z choinki. — Przecież teraz nam tego nawet nie odkupisz! Zaraz wyślę cię na zbiory do zsypu, niech wężymordy cię zeżrą. — Zaczął wygrażać jej pięścią, a wśród jego znajomych rozległ się pomruk oburzenia.

Światło na korytarzu przygasło na moment, a potem zaczęło migotać. Eliza rozejrzała się, marszcząc brwi.

— Wal się — warknęła, chowając kieliszek do kieszeni żakietu. — Dopóki ja tu rządzę, nie będzie więcej Zorzy Polarnej.

— Twoja stara — prychnął Stefan.

— Nie będzie więcej Zorzy Polarnej — przedrzeźniał dziewczynę kolega Stefana.

Eliza zignorowała go i ruszyła dalej na zwiady, lecz nagle głosy studentów ucichły. Wokal płynący z głośnika zaczął przerywać, jakby miał czkawkę. W pierwszej chwili dziewczyna pomyślała, że w urządzeniu siadają baterie, ale dokładnie to samo zaczęło dziać się z muzyką w całym budynku. W pewnym momencie migoczące światło zgasło na dobre, a korytarze spowiła smolista ciemność.

Eliza zadrżała. Teraz słyszała tylko krzyki, podniecone szepty oraz brzęk tłuczonego szkła i przewracających się sprzętów. Jej oddech przyspieszył. Miała wrażenie, że ciemność oblepia jej skórę i sączy przez pory do krwiobiegu. Jakaś niewidzialna obręcz zaczęła zaciskać się wokół jej mózgu. Usłyszała szelest wzbijanych w powietrze kartek. Samoistnie otwierające się drzwi skrzypiały, uderzając w ludzi, którzy po omacku poruszali się w ciemności. Eliza, wyciągając przed siebie ręce, szukała ściany, ale wpadła na jakiegoś wrzeszczącego chłopaka. Zderzyła się z drzwiami i osunęła na podłogę. Poczuła na tyłku wilgoć rozlanego płynu, który ktoś upuścił, gdy uciekał. Jakiś człowiek potknął się o jej wyciągniętą nogę i upadł z wrzaskiem. Eliza jeszcze przez moment słyszała krzyki i jęki, aż wreszcie wszystkie drzwi na korytarzu trzasnęły, a pomieszczenie znów wypełniło przytłumione światło.

Dookoła zrobiło się pusto. Po brudnej podłodze walały się rozsypane karty, potłuczone kieliszki i kostki do gry. Eliza podpełzła do ściany i z ulgą oparła o nią plecy, rozglądając się ze strachem. Jej pierś unosiła się i opadała w ciężkim oddechu. Słyszała przytłumione głosy dobiegające zza drzwi pokojów. Co tu się właśnie, do cholery, odwaliło?

Odwróciła głowę i aż jęknęła, dostrzegając leżącego pod ścianą Stefana. Chłopak skulił się jak dziecko. Podkurczył kolana do brody i szarpał przetłuszczoną czuprynę. Mamrotał coś do siebie po cichu.

Eliza podeszła do niego na czworakach i delikatnie nim potrząsnęła. Stefan powoli uniósł głowę. W jego przekrwionych oczach malowało się przerażenie, jakby właśnie uszedł z życiem po starciu z niedźwiedziem grizzly.

— Muszę… Muszę… — wychrypiał. — Muszę się sam nauczyć…

Eliza z trudem wyłapywała jego słowa.

— Mózg kazał mi się uczyć na jutro na kolokwium — wyszeptał Stefan, tracąc przytomność.

pawie pióro

Stał przed nią na biurku, górując nad rozwalonymi dookoła zeszytami pełnymi notatek. Oblepiała go gruba warstwa pajęczyny, spod której ledwo było widać zawartość słoika. Upiorne, białe nici biegły do wewnątrz naczynia, łącząc się z drgającą jak galareta różowawą masą.

Alina stała na szeroko rozstawionych nogach, zaciskając dłonie na kiju baseballowym, który trzymała gotowy do wymachu. Oddychała ciężko, skupiając wzrok na słoiku. Ten skurwysyn terroryzował ją od kilku dni, nie pozwalając opuścić pokoju, zanim nie dokończy projektu. Czasem nie pozwalał jej nawet wyjść na siku, blokując zamek w drzwiach.

Wiedziała przynajmniej, że nie jest w tym osamotniona. Mózgi opanowały Akademiczek, ubezwłasnowolniając studentów i zmuszając ich do pilnej nauki. Złote czasy gotowców się skończyły. Jeśli ktokolwiek z nich próbował wyłamać się z reżimu, w nocy nawiedzały go koszmary, a upiorne głosy w głowie szeptały, że wydadzą jego największe tajemnice.

Emil miał rację. W życiu nie można było dostać nic za darmo.

Alina przestąpiła z nogi na nogę i zaczerpnęła głęboki wdech. Zrobiła zamach kijem i, wrzeszcząc dziko, roztrzaskała słoik w drobny mak.

— Ty cholerny gnoju! — darła się. — Zaraz za to zapłacisz!

Mózg wypełzł spod pajęczyn niczym wielki, oślizgły żółw. Alina waliła kijem na oślep, rozwalając krzesło i obijając go o rzężącą lodówkę.

— Zrobię z ciebie mielonkę — warczała, zaciskając szczęki. — Móżdżek z jajecznicą!

Z całej siły wymierzyła zamach w miejsce, w którym w ślimaczym tempie mózg pełzł po podłodze, jakby nic nie robił sobie z furii dziewczyny. Kij z hukiem uderzył o podłogę, wybijając parę spróchniałych klepek parkietu, ale stwór brnął dalej, nietknięty.

Wreszcie Alina trafiła, a mózg rozbryzgał się w krwawe strzępy. Z piersi dziewczyny wyrwał się triumfalny krzyk.

Niestety, radość nie trwała długo. Alina cofnęła się, wypuszczając z dłoni kij, który uderzył o podłogę i potoczył się pod łóżko.

Mózg, który jakimś cudem pozbierał się z tej krwawej jatki, unosił się teraz na wysokości jej głowy. Jego płaty czołowe wpatrywały się w szeroko otwarte oczy dziewczyny.

Alina zaczęła się cofać, aż wpadła na łóżko. Straciła równowagę i rąbnęła plecami w skłębioną pościel. Mózg lewitował nad nią, jakby wyczekiwał na odpowiedni moment do ataku.

— Czego chcesz? — wychrypiała dziewczyna.

Macki wystrzeliły szybciej, niż zdążyłaby mrugnąć. Oblepiły jej twarz wilgotnymi przyssawkami i owinęły się ciasno wokół szyi, jednak nie blokując jej całkowicie dopływu tlenu. Alina znieruchomiała na moment, po czym zaczęła się szamotać, szarpiąc za ośmiornicze odnóża, które były tak śliskie od śluzu, że nie zdołała zacisnąć na nich dłoni. Serce waliło jej w piersi, gdy próbowała się wyrywać. Chciała krzyknąć, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu, jak podczas najgorszego koszmaru.

„Chciałaś być taka sprytna, co?” usłyszała głos bliźniaczo podobny do własnego, ale nie była w stanie zlokalizować jego właściciela. Przestała się szamotać i zacisnęła ręce na kołdrze. Mózg nie luzował uścisku.

„Myślałaś, że jak zaczniesz przynosić gotowce, to zrobisz się od tego mądrzejsza?”.

Dziewczyna z przerażeniem zorientowała się, że upiorny głos dobiega z wnętrza jej czaszki. Zacisnęła powieki i odwróciła głowę, jakby spodziewała się, że to wszystko zniknie, a ona obudzi się ze złego snu.

„Jesteś tak samo tępa, jak byłaś wcześniej. I teraz jeszcze jesteś złodziejką. Przecież wiesz, że od początku nie nadawałaś się na te studia.”

„To nieprawda!”, krzyczała w myślach Alina, „To nie moja wina, że oni najchętniej by nas wszystkich uwalili!”

Macki zacisnęły się na jej szyi nieco mocniej. Miękki koniec jednej z nich zaczął delikatnie gładzić ją po policzku.

„Nie przesadzasz trochę?”, ciągnął głos, „Przecież twoi koledzy i koleżanki z grupy tak dobrze sobie radzą. A Jacek to nawet dostaje stypendium naukowe.”

Alinę coś zapiekło pod mostkiem. Z całych sił napięła mięśnie i szarpnęła, najmocniej jak potrafiła.

„W dupie mam jakiegoś Jacka! Ja chcę robić coś ciekawszego…”

„To dlaczego jeszcze się nie zabrałaś za te ciekawsze rzeczy? Może przyznaj wreszcie, że za mało się uczysz.“

Dziewczyna jeszcze raz spróbowała się wyszarpnąć, ale poczuła, że mięśnie jej mdleją i traci oddech. Mózg podpłynął trochę bliżej jej twarzy, aż śluz zaczął skapywać na jej nos i policzki. Wzdrygnęła się z obrzydzenia.

„Zachciało się być dziewczyną na politechnice…”

„Odpierdol się wreszcie!”

Brakowało jej tlenu i zaczęła osuwać się w ciemność. We wnętrzu czaszki chór upiornych głosów wyśpiewywał obelgi. Dlaczego im się opierała? Czy nie miały racji? Skoro nie umiała sobie radzić bez pomocy gotowców, coś musiało być z nią nie tak. Nie starała się wystarczająco mocno, nie była wystarczająco systematyczna. I na pewno nie dość bystra, żeby rozumieć wykłady.

„Jestem idiotką, mózgu. Jestem cholerną idiotką. Masz rację… Zawsze miałeś rację…”

Uścisk macek się rozluźnił. Alina zachłysnęła się powietrzem, aż zakręciło się jej w głowie. Patrzyła, jak mózg odpływa powoli do łazienkowej wnęki i ląduje z gracją na starej umywalce, chowając macki. Zniknął w odpływie z głuchym mlaśnięciem, zostawiając dziewczynę z własnymi myślami.

pawie pióro

Słońce zalewało kuchnię intensywnym blaskiem, co sprawiało, że wnętrze wyglądało jak przedsionek nieba. Wokół kuchenek krzątali się senni studenci z wytłaczankami jajek i woreczkami z owsianką w rękach. Alina spostrzegła, że jeden z palników na kuchence najbliżej okna jest wolny, podbiegła więc i postawiła na nim swój rondel z jajkami. Wyjęła z kieszeni zapalniczkę i odkręciła kurek gazu. Z ulgą zauważyła, że nie lepił się od tłustego brudu. Nawet ciężkie ruszty, do tej pory poplamione zaschniętymi warstwami sosów, były nieskazitelnie czyste.

Dziewczyna nie umiała się cieszyć z tej zmiany, bo ona też była sprawką mózgów. Nacisnęła przycisk zapalniczki i przysunęła go do palnika. Płomień pod rondelkiem zapłonął. Alina położyła na nim przykrywkę i włączyła minutnik.

Chłopak, który gotował obok niej owsiankę, wyłączył gaz i zabrał z palnika garnek, owijając go w ścierkę. Gdy odszedł, Alina poczuła delikatny zapach ziół. Miejsce studenta zajęła dziewczyna o burzy jasnych loków, która okalała jej głowę niczym chmura.

— O, cześć! — przywitała ją Alina.

Ruta Rogozińska była akademikową zielarką, tarocistką i szeptuchą, u której studenci zamawiali ziołowe wywary, amulety oraz regularnie prosili ją o wróżby.

Wiedźma uśmiechnęła się blado. Odrzuciła poły pasiastego ponczo i zsunęła na patelnię pokruszone tofu zmieszane z przyprawami.

— Jak tam interes? — zagadała Alina. — Potrzebuję więcej tej mikstury na koncentrację, będziesz miała dziś chwilę?

W powietrzu zaczął unosić się zapach curry i smażonego czosnku. Ruta spojrzała na koleżankę szeroko otwartymi oczami, nie przestając mieszać tofu. Twarz zielarki była tak blada, że piegi na jej skórze wydawały się czarnymi kropkami.

— Weź nie pytaj — westchnęła, po czym zniżyła głos do szeptu. — Mózgi dały mi bana.

Zaskoczona Alina wydała z siebie dźwięk przypominający czknięcie. Dwie kuchenki dalej z palnika buchnął płomień, zwęglając bekon jednemu ze studentów. Powietrze wypełnił gryzący swąd spalenizny. Magiczna inteligencja robiła takie psikusy każdemu, kto odważył się gotować niezdrowe jedzenie.

Ruta zapatrzyła się na chłopaka, który klął na czym świat stoi, próbując zdrapać z patelni spalone resztki bekonu. Pokręciła głową i wróciła do tematu, trącając łopatką smażącą się tofucznicę:

— Zginęły mi karty do tarota — szeptała. — Wszystkie moje zioła rozsypały się w pył. — Gdy to powiedziała, wydawało się, że na jej twarz padł głęboki cień, mimo panującej w kuchni wszechogarniającej jasności. — Dobrze, że nie zabrały mi chociaż… Ech, nie będę tego mówić na głos.

Alina uniosła brwi. Pokrywka jej rondelka zaczęła podskakiwać, więc skręciła gaz.

— Ale powiem ci coś innego. — Ruta pochyliła się nad koleżanką, mówiąc jej prosto do ucha. — Ludzie cały czas do mnie przychodzą. Nie mogę im zaparzyć ziół ani powróżyć, ale mogę ich chociaż wysłuchać. Od kiedy tu mieszkam, nie miałam w pokoju tylu przygnębionych ludzi. Nawet przed żadną sesją nie było tak źle. — Wyłączyła palnik pod patelnią, tofucznica była gotowa. — Te mózgi to niezłe skur… sukinkoty. Ładnych kilka osób powiedziało mi, że byli szantażowani.

Alina zacisnęła palce na plastikowej rączce rondla. Zaczęło jej się robić ciepło.

— One wiedzą o nas już wszystko. Było u mnie ostatnio paru chłopaków, którzy poryczeli się jak dzieci, bo mózgi zastraszyły ich, że ujawnią ich sekrety całemu akademikowi, jeśli nie będą posłuszni. — Ruta na moment zawiesiła głos. — A teraz pewnie zemszczą się na mnie za to, co ci powiedziałam. Kula gorąca w brzuchu Aliny urosła do rozmiarów piłki lekarskiej. Dopiero teraz zaczęło do niej trafiać, co narobiła. Gdyby mogła cofnąć czas do momentu, gdy znalazła magiczny mózg w akademiku… Od razu pobiegłaby z tym do Strzygi. Niestety było za późno, nie dało się tego poskładać, jak ulubionego kubka do kawy, który roztrzaskał się o podłogę. Alina przypomniała sobie oplatające jej szyję macki i na samą myśl o atakującym ją mózgu krew odpłynęła jej z twarzy. Być może ona nie miała żadnych wstydliwych sekretów, ale mózgi dobrały się do jej lęków i grały na nich jak na akordeonie. — Ruta, słuchaj. — Tym razem to ona pochyliła się do ucha zielarki. Spostrzegła sine podkówki pod jej oczami. — Ja też miałam z nimi ostatnio akcję. I wyszeptała koleżance o tym, co zaszło. Treść swoich czarnych myśli jednak skrzętnie pominęła.

— Straszne… — Kiwała głową zielarka. — Gdyby tylko dało się z nimi coś zrobić… Alina, nie uwarzę ci już żadnej mikstury, ale jeśli chciałabyś jeszcze o tym pogadać, to wiesz, gdzie mnie znaleźć. — Położyła jej dłoń na ramieniu.

Alina z emocji aż się zarumieniła. W geście wdzięczności przytuliła drobne ciało zielarki.

Gdy Ruta wychodziła z kuchni, burza jej loków powiewała jak obłok. Alina w zamyśleniu stukała palcami w blat kuchenki. To, co powiedziała przed chwilą szeptucha, nie dawało jej spokoju. Mózgi wiedziały o nich wszystko. Znały ich najbrudniejsze sekrety, najbardziej wstydliwe fobie i najobrzydliwsze zwyczaje. Była to jednak sprawiedliwa zapłata za pozwolenie na wdarcie się do swoich myśli.

Alina wgapiała się tępo w lamperię na ścianie, dopóki ktoś obok niej nie zaczął wymownie chrząkać. Dziewczyna otrząsnęła się i spostrzegła, że skorupki jajek w jej rondlu zdążyły popękać, a w bulgoczącej wodzie unosiły się obrzydliwe strzępki ściętego białka. Wyłączyła gaz pod rondlem i zabrała go z palnika, zwalniając miejsce zniecierpliwionej studentce.

Myśli w głowie Aliny krążyły jak przypadkowe spięcia w neuronach. Pędziły zakosami, zahaczając o najmroczniejsze zakamarki umysłu. Aż wreszcie rozbłysły jak wielka, stuwatowa żarówka. Tak! Teraz wydawało się to tak oczywiste! Alina aż zatarła ręce z dumy. Wiedziała, jak pokonać mózgi i odsunąć je od władzy nad akademikiem.

Jej plan wydawał się prosty. I tej myśli się trzymała, nie dopuszczając do świadomości tego, w jak niebezpieczną awanturę planowała się władować. Jednak to ona nawarzyła tego obrzydliwego piwa z mózgami, a więc ona musiała je wypić. Teraz pozostało jej tylko wyruszyć w drogę. A do wyruszenia w drogę — należy zebrać drużynę! Wymaszerowała z kuchni pełna energii do działania.