Opowiadania

Sekretne życie mózgów – część I

Image source: Nathan Wright / unsplash.com

Opowiadanie dostępne jest również w formie audio:

spotify logo Słuchaj na Spotify apple podcasts logo Słuchaj na Apple Podcasts youtube logo Słuchaj na YouTube

Stefan ziewnął i podrapał się w miejscu, w którym spodnie zsuwały się z jego chudych bioder. Przekroczył próg kuchni, trzymając w dłoni rondel pełen parówek i poczłapał do jednej z gazowych kuchenek, które pamiętały lata głębokiego PRL-u. Szuranie kapci odbijało się od przybrudzonych ścian. O tej porze akademik układał się do snu, a korytarze wypełniała przytulna cisza.

Chłopak postawił rondel na ruszcie i wyciągnął z kieszeni pudełko zapałek. Gdy przyłożył zapałkę do draski, usłyszał dziwny szmer. Potoczył wzrokiem po pustym pomieszczeniu.

Zapałka zapłonęła z trzaskiem, po czym wypadła z dłoni Stefana i zgasła, wykonując salto w powietrzu. Gdy upadła na podłogę, z osmalonego łebka sączyła się strużka dymu. Stefan zadrżał. Szeroko otwartymi oczami wpatrzył się w przestrzeń między kuchenką a żeliwnym kaloryferem. Po popękanych kafelkach pełzło coś różowego i oślizgłego, zostawiając za sobą pasmo żółtawej mazi. Wyglądało jak galaretowaty orzech włoski wielkości połówki dojrzałego melona.

Stefan gapił się na mały, ludzki mózg, który sunął po kuchennej podłodze niczym leniwy ślimak. Rondel wysunął się z drżącej dłoni chłopaka i z hukiem upadł na podłogę. Stefan wrzasnął jak zwierzę, a jego krzyk niemal pokruszył mury akademika. Chłopak wybiegł z kuchni, jakby goniła go śmierć i pędził przez ciemne korytarze, machając rękami.

— Morderstwo! Morderstwo!!! — darł się, a jego głos rozrywał martwą, senną ciszę. Ciężkie drzwi do pokojów uchylały się ze skrzypieniem, a zza nich powoli wychylały się głowy ciekawskich studentów.

— Morderca… Morderca w akademiku… — sapał Stefan, gdy zbiegał po drewnianych schodach coraz niżej, nie wiedząc, dokąd ucieka.

pawie pióro

Obcasy oficerek wybijały rytm na starym drewnie. Zdyszana Eliza Krawczyk biegła po schodach, które okalała rzeźbiona balustrada. Za każdym razem, gdy mijał ją jakiś student, słyszała zdawkowe „cześć”, a przechodząca obok osoba przyspieszała kroku, aby jak najszybciej zniknąć z pola widzenia przewodniczącej Rady Mieszkańców.

Eliza zatrzymała się na pierwszym piętrze i rozejrzała po przedwojennym budynku. Po szybach spływały strugi deszczu, a w skąpym świetle pochmurnego dnia przytulny korytarz wydawał się jeszcze ciaśniejszy. Dziewczyna skręciła do zachodniego skrzydła i maszerowała korytarzem, przyglądając się rosnącym numerom wygrawerowanym na mosiężnych tabliczkach przykręconych do drzwi. Zostało jej jeszcze kilka pokojów do odhaczenia na liście.

Musiała jak najszybciej go dopaść. Człowieka, który robi zamęt i psuje reputację Domu Studenckiego „Akademiczek”. Co z tego, że i tak wszyscy mówili, że to najgorszy akademik w całej Warszawie i nazywali go Domem Addamsów? Tym razem chodziło o coś więcej niż o mieszkające pod łóżkami potwory (tak naprawdę czaiły się w zsypach) albo wredną czarownicę, która w każdej chwili mogła zmienić człowieka w żabę (w rzeczywistości Strzyga ratowała studentów z opresji i zawsze przywracała im pierwotną postać po każdej przemianie). To, co wydarzyło się ostatnio, było poważnym wykroczeniem i Eliza nie mogła puścić tego płazem. A jeśli dopadnie sprawcę jako pierwsza, kto wie, może czeka ją awans do głównej rady Samorządu i nie będzie musiała dłużej mieszkać w tym zapyziałym, zapchlonym…

Załomotała w drzwi pokoju 110, aż zabolały ją knykcie. Przełknęła ślinę i strzepnęła niewidzialne pyłki z czarnego golfa. Ciężka, rzeźbiona klamka zaskrzypiała. Otworzył jej szczupły chłopak w kraciastej koszuli. Zza kilku rozpiętych na górze guzików wystawały mu rzadkie, ciemne włosy.

— Elizka — przywitał się głębokim, aksamitnym głosem i nonszalancko oparł o framugę. Patrzył na nią zamglonym wzrokiem spod półprzymkniętych oczu, aż na policzki przewodniczącej wypłynął rumieniec.

Eliza wyjęła spod pachy tablet, próbując zignorować galopujące w jej piersi serce. Chciała jak najszybciej mieć z głowy jego przesłuchanie, bo choć wyjątkowo działał jej na nerwy, mógł wiedzieć bardzo dużo. Bartosz zwany (głównie przez samego siebie) Barrym, był frontmanem tego zespołu rockowego… Eliza zapomniała, jak się nazywał. Zgubione Majty? Pożyczone Kalesony? Nie miała do tego głowy i średnio obchodziło ją kto supportował support na juwenaliach akademika. Jednak Pożyczone Kalesony podejrzanie często grały ostatnio koncerty, a Barry, który nie był nigdy znany ze swojej pracowitości, oddawał wszystkie projekty na czas.

Eliza poprawiła okulary w grubych oprawkach szybkim ruchem kciuka i ściągnęła łopatki.

— Kto rozprowadza po uczelni gotowce? — wypaliła Barry’emu prosto w twarz, nie czekając, aż zaprosi ją do środka.

Chłopak uśmiechnął się szeroko, odsłaniając krzywe zęby. Eliza miała ochotę zetrzeć mu z twarzy ten głupi uśmieszek.

— Które gotowce? Te, co od zawsze wiszą na intranecie? Elizka, ale ty masz zapłon — zarechotał.

— Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. — Przewodnicząca wyprostowała się i spojrzała chłopakowi prosto w oczy. Cholerny rumieniec wreszcie ustąpił. Barry nagle spoważniał. Wyprostował się, wcisnął dłonie w kieszenie bojówek i uciekł wzrokiem gdzieś w bok.

— Ha! I co? Coś ci się jednak przypomniało? — Eliza zrobiła krok do przodu, spychając chłopaka w głąb pokoju. Światło padające z korytarza sprawiło, że szczupła twarz Barry’ego zaczęła wyglądać upiornie. Do ich uszu dobiegło skrzypienie otwieranych drzwi. Najwyraźniej odgłosy ich rozmowy zaciekawiły innych studentów.

— Nie wiem o żadnych innych gotowcach — odparł Barry, pocierając dłonie.

Eliza zauważyła, że chłopakowi zaczęła drgać powieka.

— Przestań rżnąć głupa, Bartek, przecież słyszałam jak się z ciebie śmiali, że masz IQ ameby, a teraz nagle maksujesz wszystkie kolosy. To co, wyśpiewasz mi wszystko?

— Ale ja naprawdę nic nie wiem! — Chłopak położył dłoń na piersi. — I przestań mnie obrażać… — jęknął. — Poza tym to wcale nie była ameba, tylko rozwielitka.

— Czyli skąd bierzesz gotowce? — Tym razem to Eliza uśmiechnęła się uwodzicielsko.

Barry wyglądał, jakby uszło z niego całe powietrze.

— Nie wiem!

— Hm?

— Elizka, to pewnie nawet nie jest ktoś od nas! Ja to wszystko biorę od Konrada, a Konrad od tego gościa obok, który ma me… Ups… — Zarumienił się i podrapał po karku. — Idź się jego spytaj.

— Cudownie! — Eliza uśmiechała się tak promiennie, jakby obsypało ją brokatem. — Wiedziałam, że będziesz współpracować!

Posłała Barry’emu buziaka i zamknęła mu drzwi przed nosem. Rozejrzała się po korytarzu. Zaciekawieni studenci natychmiast pochowali się do pokojów, jak surykatki, które wyczuły zagrożenie. Zapukała do pokoju obok, tak jak wskazał jej Barry. Tym razem nikt nie odpowiedział, więc wprosiła się do środka, nie chcąc tracić więcej czasu.

Przywitał ją smród niemytych skarpetek i potu. Ścisnęło jej żołądek, a owsianka, którą zjadła na śniadanie, podeszła jej do gardła. Pokój był zamglony od dymu, a w kątach rosły wysokie do pasa chwasty. Na łóżku walała się skłębiona, poszarzała pościel. Rozwalony przed komputerem chłopak zdjął z głowy wygłuszające słuchawki.

— A ty co się pakujesz jak do stodoły?

— Cześć, Stefan. — Eliza uśmiechnęła się kwaśno. — Barry powiedział, że jesteś u siebie.

— Ja pierdolę. — Chłopak ukrył twarz w dłoniach. — Co za debil.

Przewodnicząca Rady Mieszkańców wyjęła spod pachy tablet i otworzyła notes. Jelita wiły się w jej brzuchu jak dżdżownice. Starała się skupić na swoim oddechu, żeby nie puścić pawia wprost na podłogę. Pewnie typowi i tak nie zrobiłoby to żadnej różnicy i dalej oglądałby serial. Dlaczego Strzyga od razu nie wywala takich ludzi na zbity pysk?

— I powiedział mi coś jeszcze. — Eliza przeszła przez przedsionek, wzbijając kurz z podłogi i pochyliła się nad Stefanem. Poprawiła kciukiem zsuwające się z nosa okulary. — Że to ty rozprowadzasz gotowce po Polibudzie.

Z brzucha chłopaka wydobyło się rzężenie jak z zepsutego silnika i tylko po wyrazie twarzy Eliza domyśliła się, że to śmiech.

— Ta, jasne. — Spojrzał na przewodniczącą. — A on jest Jamesem Hetfieldem. Jak szukasz frajera, który ci się do tego przyzna, to se go znajdź gdzie indziej.

Dziewczyna wyprostowała się i zaczęła udawać, że szuka czegoś na tablecie. Zmarszczyła brwi i przybrała skupiony wyraz twarzy. Czuła, że nie wytrzyma w tym pokoju ani sekundy dłużej.

— Stefan, nie będę ściemniać. Wiem, że meta jest tutaj, u ciebie w pokoju.

Chłopak rozparł się na krześle i zaczął machać nogą. Jego rozbiegany wzrok krążył po ścianach.

— Mhm — mruknął, po czym oparł łokcie o biurko i ukrył w twarz w dłoniach.

— Wystarczy, że powiem Strzydze słowo i lecisz.

Stefan zaczął pocierać kciukiem nos.

— No, może i jest. I co w związku z tym?

Eliza postukała palcami w tablet.

— Ja mam doskonałą pamięć, Stefan. I jestem jak błyskawica, mogę dobiec stąd do pokoju Strzygi w trzy sekundy. Ale jeśli mi powiesz, skąd bierzecie te super inteligentne gotowce, wtedy o wszystkim, wszyściusieńkim zapomnę! — Przesunęła złożonymi palcami wzdłuż ust, wykonując ruch zapinania suwaka.

Stefan rozparł się na krześle, które pod nim jęknęło.

— Jak ona to robi? — rzucił w przestrzeń.

Przewodnicząca Rady Mieszkańców wyjęła rysik i zaczęła notować.

pawie pióro

Eliza zatrzymała się obok pokoju 401. Zerknęła na ekran tabletu i postukała palcem w wyświetlającą się na ekranie listę. Alina Mazurek. To do niej prowadziły wszystkie ślady.

Według notatek Elizy dziewczyna była spokojna, nie wychylała się, a także oddawała wszystkie projekty na czas. Wyglądała mało podejrzanie. Jednak, kto wie? Może miała jakiś motyw, potrzebowała jakoś dorobić?

Eliza zapukała. Poprawiła ciasny kok upięty na czubku głowy. Po chwili zza drzwi 401 ukazała jej się zaspana twarz dziewczyny z włosami gładko uczesanymi w koński ogon. Opuchnięte powieki i nieco rozbiegany wzrok studentki zdradzały ślady zmęczenia oraz kilku nocy zarwanych na zakuwaniu.

— Cześć, Alina. — Na twarz Elizy wypełzł przebiegły uśmieszek.

Puls przewodniczącej przyspieszył na myśl o informacjach, które spodziewała się zaraz usłyszeć. Nie czekając na pozwolenie, władowała się do środka, rozkopując walające się po przedsionku buty.

Pomieszczenie nie różniło się zbytnio od innych pokojów w Akademiczku. Było taką samą klitką wielkości przerośniętej komórki na miotły, w której większość przestrzeni zajmowała gigantyczna, drewniana szafa o rzeźbionych drzwiach. Resztę wyposażenia stanowiły dwa łóżka na metalowych stelażach oraz dwa małe sekretarzyki, do których przytulały się rozwalające się krzesełka. Gdzieś w kącie buczała stara, pożółkła lodówka.

Pokój Aliny nosił nieliczne ściany indywidualności, jakimi był między innymi nadszarpnięty plakat z Harrym Stylesem oraz niedbale rzucona na łóżko poducha w kształcie serca, na której wyszyty był napis „kocham cię”.

— O co ci chodzi? — burknęła Alina, gdy przewodnicząca przechadzała się po pokoju, omiatając spojrzeniem sufit, ściany i zatrzymując wzrok na walających się po sekretarzyku notatkach.

Eliza odłożyła tablet na biurko, po czym wyciągnęła spod pachy czarną teczkę. Otworzyła ją, pośliniła palec i zaczęła przeszukiwać znajdujący się w niej plik papierów. Nagle zatrzymała się, zmarszczyła brwi i wyciągnęła z niego kartkę, którą podała Alinie. Dziewczyna jednak nie przyjęła jej, tylko założyła ręce na piersi i popatrzyła na Elizę zaciętym wzrokiem. Zadarty, piegowaty nos Aliny się zmarszczył.

— Co to jest? — zapytała przewodnicząca, machając dziewczynie przed nosem kartką z wydrukiem z CAD-a.

Alina nie odpowiedziała.

— A to? — Eliza zamachała kolejnym arkuszem, na którym tym razem wydrukowany był kod w języku C++.

Dziewczyna przewróciła oczami i prychnęła.

— Eliza, co ci się znów ubzdurało? Ja nie mam pojęcia, co to w ogóle jest. Jestem z inżynierii materiałowej!

Przewodnicząca Rady Mieszkańców zastygła w pół ruchu, prawie wypuszczając z dłoni teczkę, a papiery zaczęły wysypywać się z niej na podłogę. Szybko ją zamknęła i depcząc po walających się po parkiecie kartkach, zbliżyła się do Aliny na odległość dwóch kroków. Choć dziewczyny były prawie tego samego wzrostu, to obcasy Elizy i jej ciasno związany na czubku głowy kok sprawiały wrażenie, że górowała nad Aliną.

— Ktoś rozprowadza po akademiku te gotowce. I to nie są zwykłe gotowce, które od lat latają po intranecie, tylko robione na zamówienie. Inteligentne gotowce — wycedziła, mrużąc oczy i wbijając w koleżankę wzrok zza okularów w grubych oprawkach. — Przesłuchałam już prawie wszystkich ludzi i zgadnij, dokąd prowadzą ślady?

Na moment zapadła cisza i słychać było tylko pomruki lodówki. Alina uniosła brwi.

— No, dokąd prowadzą? — Prawy kącik jej ust zadrgał.

Eliza poczuła ukłucie i powietrze zeszło z niej jak ze sflaczałego balona. Co za twarda sztuka. Na pewno coś wie, tylko udaje taką świętoszkowatą kujonkę. Eliza ściągnęła łopatki i szybkim ruchem kciuka poprawiła zsuwające się z nosa okulary.

— Tutaj! Na czwarte piętro! — Wetknęła teczkę pod pachę i sięgnęła po tablet. — Wszystko sobie tu spisałam. Gadałam z Barrym, potem ze Stefanem… Stefan zaprowadził mnie do Andrzeja, który oczywiście udawał, że o niczym nie wie, ale jak zapukałam do jego sąsiadek… Oczywiście jedna z nich była tak naiwna, że musiała się wygadać.

Uważnie przyglądała się twarzy Aliny. Wydawało jej się, że dostrzegła napięcie, które delikatnie ściągnęło kąciki jej ust do dołu oraz ledwo dostrzegalny ruch skrzydełek nosa dziewczyny. Ale może Eliza tylko to sobie wmówiła? Alina naprawdę wyglądała na zaskoczoną. W dodatku, według Elizy ktoś tak pochłonięty własną nauką nie mógł być mózgiem siatki rozprowadzającej gotowce.

Tylko co z informacjami, które tego samego dnia usłyszała od Natalii Szczepańskiej? Ona totalnie nie umiała dochować tajemnicy. Powiedziała wprost, że znalazła coś dziwnego w pokoju Aliny, kiedy ostatnio u niej była i widziała ją parę razy, jak rozdaje jakieś papiery innym studentom.

— To była Natalia, tak? — przerwała jej Alina i się zaśmiała. — O matko, a co ci powiedziała?

Eliza streściła jej zeznania koleżanki. Tym razem Alina naprawdę zaczęła wyglądać na zaniepokojoną.

— Cholera. — Odwróciła wzrok i zaczęła się drapać po karku. — Kumpela zostawiła u mnie na parę dni szynszylę… Ale już wróciła z wyjazdu i ją sobie zabrała! Przysięgam, żadnych więcej zwierząt! Nie zgłosisz tego Strzydze, prawda? — Złożyła dłonie w błagalnym geście.

Eliza odchrząknęła.

— Zastanowię się.

— A co do tych kserówek, które rozdawałam… Jeny, Eliza! Ona naprawdę ci to powiedziała? Natalia to taki dzieciak, jak ona sobie tu w ogóle radzi? Przecież to normalne, że się czasem wymieniamy materiałami.

Alina czochrała włosy, które wyślizgiwały się z idealnie ułożonego końskiego ogona i tworzyły teraz falującą aureolę wokół jej głowy. Albo była doskonałą aktorką, albo Eliza właśnie dała się zrobić kilku zapijaczonym typom i naiwnej pierwszorocznej.

Alina westchnęła głęboko i jęknęła:

— Czy to ci wystarczy? Ja mogę się jakoś zrewanżować za tę szynszylę. Tylko błagam, nie mów nic czarownicy!

Przewodnicząca Rady Mieszkańców nie odpowiedziała, zanotowała jednak kilka zdań na tablecie, zerkając kątem oka, jak zniecierpliwiona Alina czeka na jej reakcję.

— Dobrze. — Eliza odchrząknęła. — Powiedzmy, że ci wierzę. Ale będę cię mieć na oku.

Na twarz Aliny wypłynął wyraz bezbrzeżnej ulgi.

— Dzięki ci, losie!

Eliza podeszła do drzwi, a gdy naciskała klamkę, po raz ostatni rzuciła do Aliny:

— Ale gdybyś się jednak czegoś dowiedziała… To wiesz co z tym zrobić. — Puściła oko i wyszła, zostawiając w środku osłupiałą Alinę. Korytarz był pusty i cichy, a na zewnątrz zapadał już zmierzch. Dom Studencki „Akademiczek” powoli kładł się do snu. Po zwisających z sufitu gęstych kablach doprowadzających do pokojów internet, spacerowały już wielkie, włochate pająki, a ze zsypów zaczęły dobiegać pierwsze basowe pomruki. Eliza szła powoli, patrząc, jak rozświetlają się ciężkie, rzeźbione kandelabry przytwierdzone do ścian.

A była już tak blisko! Znów ta banda leni ją przechytrzyła. Eliza myślała czasem, co z nią by się stało, gdyby tak jak oni, straciła wszystkie swoje skrupuły i zaczęła oszukiwać. Ale czy to było w ogóle możliwe w jej przypadku? Żelazne zasady to było jedyne, co nie pozwalało jej kompletnie się rozpaść.

Natrętne myśli tak ją pochłonęły, że nie zauważyła żółtawego pasma śluzu, w które wdepnęła, maszerując korytarzem w kierunku klatki schodowej.

pawie pióro

Gdy tylko drzwi zamknęły się za Elizą, Alina Mazurek odetchnęła. Poczuła, jak napięte do granic możliwości mięśnie się rozluźniają i padła bez sił na łóżko, jak marionetka, której ktoś poprzecinał sznurki.

Eliza wiedziała.

Dała jej dziś spokój, ale wiedziała. Na pewno, kiedy przewodnicząca Rady Mieszkańców wróci do pokoju, wszystko sobie dokładnie przemyśli i rozrysuje. Alina oczami wyobraźni widziała, że w pokoju Elizy znajduje się wielka korkowa tablica, do której pinezkami przytwierdzone są dowody oraz zdjęcia podejrzanych i łączy je misterna sieć z czerwonej muliny. A zdjęcie Aliny znajduje się na samym środku. I to właśnie do niego biegną wszystkie czerwone linie.

Serce odbijało się w piersi dziewczyny jak gumowa piłeczka. Leżała na łóżku, wpatrując się w wysoki sufit, po którym pełzł czarny, włochaty pająk wielkości męskiej dłoni i prządł właśnie kolejną nić kabla. Alina nie bała się pająków, co dla niej, jako mieszkanki Akademiczka było niewątpliwą zaletą. Tu mogli mieszkać tylko ludzie nieustraszeni, dla których przemiana rąk w macki ośmiornicy po tym, jak umyli dłonie w umywalce, mogła być tylko drobną niedogodnością. Po dwóch latach mieszkania w tym upiornym miejscu Alina jakoś się z tym wszystkim oswoiła, choć oczywiście nie bez trudu.

To, z czym nie zdążyła się jeszcze oswoić, to Politechnika. To nie Akademiczek, a uczelnia była dla niej miejscem z koszmaru. Choć po nocach ślęczała nad książkami, buliła za korepetycje i nie opuściła ani jednego wykładu, to ciągle okazywało się za mało. Polibuda była jak nienasycony potwór, który nieustannie żądał od niej ofiar z krwi, a jedyne co dawał w zamian, to zaburzenia lękowe i kolejne warunki. Ale skoro przysięgła sobie w październiku pierwszego roku, że ją skończy, musiała tej obietnicy dotrzymać. Najtrudniej jest czasem zawieść samą siebie.

Dlatego, gdy tylko usłyszała plotkę o czymś dziwacznym, co ukrywało się w zakamarkach budynku, nie wystraszyła się. Ukłucie w brzuchu powiedziało jej, że to coś wartego zbadania. Alina już od dawna nie obawiała się makabry, więc bez strachu wymknęła się po zmroku z latarką na poszukiwania. A to, co zyskała dzięki swojemu znalezisku, przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Alina wpadła w euforię. Nareszcie ulga, nareszcie nauka przestała niszczyć jej życie. Wreszcie zaczęła znajdować czas na imprezowanie, wreszcie była zwyczajną studentką. Może nawet udałoby się jej poderwać jakiegoś faceta?

To wtedy wykiełkował jej w głowie ten pomysł. A co, gdyby przestała chować ów bezcenny skarb tylko dla siebie? Już nikt nigdy nie będzie musiał cierpieć jak ona, nie będzie musiał ryć na pamięć wzorów, których nie rozumie ani pisać głupich kolokwiów z programowania na kartce? Kiedy to do niej dotarło, aż zatańczyła z radości. To będzie jej zemsta, w ten sposób zniszczy Politechnikę od środka.

Pająk dotarł już do przeciwległego kąta pokoju, a kabel zwisał w poprzek sufitu jak długa nić ugotowanego spaghetti. Alina zebrała się w sobie i usiadła na łóżku, po czym wstała i pomaszerowała w kierunku lodówki. W pokoju było już całkiem ciemno, tylko żółtawe światło latarni wsączało się przez jedyne okno. Dziewczyna otworzyła drzwi chłodziarki, które uchyliły się z jękiem i uśmiechnęła się szeroko. Wyciągnęła z niej sporych rozmiarów słoik owinięty sznurem lampek. Podeszła do sekretarzyka, odsunęła z blatu porozwalane notatki i ostrożnie położyła na nim słój, po czym włączyła lampki.

Na dnie słoika spokojnie spoczywał różowawy, oblepiony mazią ludzki mózg.

— Móżdżku, wygeneruj mi projekt na wytrzymałość materiałów, proszę.