Opowiadania
Sekretne życie mózgów – część III
Image source: Michael Discenza / unsplash.com
Alina oderwała się od całkiem przystojnego faceta i podziękowała mu za wspólny taniec. Chłopak przedstawił się jako Barry, wokalista rockowego zespołu Zgubione Majty. Był całkiem miły. Alina nie chciała przed nim zdradzać, że nigdy nie była na ich koncercie.
Dziewczyna wmieszała się w tańczący tłum, który bujał się w rytm transowej muzyki. Powietrze było duszne, przesiąknięte ostrym zapachem perfum i dymem z palonych skrętów. Alina przymknęła na chwilę powieki i dała się porwać muzyce. Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio była na imprezie. Może w październiku, na pierwszym roku? Może raz dała się wyciągnąć na coroczny koncert T.Love na stadionie Syrenki podczas Juwenaliów? Nieważne. Teraz liczyła się tylko bieżąca chwila. Zaciągnęła się gęstym powietrzem i otworzyła oczy. Zamglony wzrok powoli się wyostrzał.
Bąbel wykwitł tego ranka, na ostatnim piętrze wschodniego skrzydła. Kiedy tylko dostała cynk od sąsiadki, nie zastanawiała się ani chwili. Magiczny mózg odwalił za nią ostatni projekt na wytrzymałość materiałów, więc miała wolny wieczór.
W Akademiczku imprezy były surowo zabronione. To znaczy, oczywiście w innych akademikach kampusu Politechniki było dokładnie tak samo. A przynajmniej w teorii. W praktyce ten zakaz egzekwowała tylko Strzyga.
Jednak studenci, jak to studenci, zawsze umieli znaleźć jakieś obejście. Od czasu do czasu w budynku otwierały się przejścia do innych wymiarów. Zaczynało się zwykle od niewielkiej anomalii, dziwnych wybrzuszeń na ścianach albo nietypowych odbić w lustrach. Czasem do bąbla można było trafić zupełnie przypadkiem, podczas standardowego przejścia przez portal w szafie do innego pokoju. Oczywiście, Strzyga z Elizą uważnie śledziły powstawanie bąbli i większość udało im się niszczyć, zanim zdążyły się porządnie rozrosnąć. Zdarzały się jednak rzadkie przypadki, tak jak dziś, że niektóre umykały ich uwadze. Tym razem prawdopodobnie dlatego, że Strzyga z Elizą wydawały się czymś niezwykle pochłonięte.
Obecny bąbel wyglądał jak opustoszały sklep zoologiczny. Pod ścianami piętrzyły się puste klatki i akwaria, a przy jednej z nich stała sporych rozmiarów lada, za którą walały się worki psich chrupek. Z sufitu zwisała dyskotekowa kula, rzucająca plamki niebieskawego światła na ciała studentów. Zmęczona Alina wyrwała się z podskakującego tłumu. Czuła, jak z twarzy spływa jej pot i rozmazuje tusz do rzęs po policzkach. Poczłapała w kierunku stosu posłań dla psów, na którym rozwaliło się kilka osób, przekazując z rąk do rąk butelkę i popijając z niej z gwinta.
— Alinka! — Michał, chłopak o włosach przystrzyżonych na irokeza, rozłożył ręce w powitalnym geście. — Myślałem, że ty już nigdy nie pójdziesz z nami na imprezę!
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko. Kucnęła na wielkiej, kraciastej poduszce, wypchanej jakimiś gumowymi kulkami, które od razu zaczęły uwierać ją w tyłek.
— Chce mi się pić — wychrypiała, a Michał nalał coli do plastikowego kubka, po czym jej go podał.
— Gadaliśmy właśnie z Emilem o mózgach — rzucił kolega, przekrzykując muzykę. — Co to w ogóle jest za genialny motyw! Prawda, Alina? Ktoś, kto je wyczaił w akademiku, jest cholernym geniuszem! Ja nie wiem, jak ja wcześniej ogarniałem te studia!
Alinie dłuższą chwilę zajęło zorientowanie się, o czym mówi Michał. Do jej świadomości z trudem dotarło, że szepcze o niej teraz cała Politechnika. Oczywiście były to głównie plotki, w których pełno było przeinaczeń. W jednych była dużym kolesiem z brodą w kraciastej koszuli, który studiuje informatykę, w innych wiotką wiedźmą, która wyhodowała upiorną, magiczną inteligencję niczym w laboratorium Frankensteina. Tylko ona znała prawdę i dbała o to, żeby informacje nie wyciekły do szerszego grona. Jednak, jak się okazało, nie zapobiegła temu, żeby Eliza zaczęła węszyć. „Niech węszy”, pomyślała Alina, „i tak nie znajdzie niczego ciekawego”.
Emil, długowłosy metal, który do tej pory chował się w ciemności, poruszył się na poduszce, aż zachwiał się stojący za nim koci drapak.
— Ja na waszym miejscu nie ufałbym tym mózgom — mruknął, obracając wokół nadgarstka skórzaną, wysadzaną ćwiekami bransoletę. — Przecież wy nawet nie wiecie, jak to działa.
Alina przygryzła wargę i spojrzała na niego zza okularów.
— Weź już nie męcz. I może się trochę napij. — Michał podał Emilowi butelkę wódki, ale ten odmówił.
Emil wysunął się z cienia, a rozpuszczone, ciemne włosy falowały mu wokół głowy, przez co wyglądał jak wygłaszający kazanie prorok.
— Przecież mózgi muszą skądś brać pomysły na te wasze projekty. One na bank na czymś żerują. Może właśnie na waszych myślach? — Wyrwał koledze z dłoni butelkę i pociągnął z niej spory łyk.
Michał i Alina spojrzeli na Emila szeroko otwartymi oczami, a ten pierwszy zaczął się nerwowo śmiać, aż jego pijany śmiech przeszedł w czkawkę.
— Nieee, no co ty! — odparł Michał, drapiąc się po głowie. — Jak to, na naszych myślach? Przecież to wszystko — wyciągnął rękę i wyrysował nią w powietrzu półkole — jest magiczne! Mózgi też!
Alina przysłuchiwała się rozmowie z rosnącym niepokojem. W jej żołądku urosła już spora kula ciepła. Odechciało jej się pić. Czuła, jak po plecach spływa jej coraz więcej strużek zimnego potu.
Emil zarechotał.
— Wiesz, może ja się nie znam na magii, ale to chyba nie jest tak, że można stworzyć coś z niczego? Przecież za każdym razem, kiedy Strzyga odczarowuje kogoś z przemiany, to w pokojach albo siadają lodówki, albo niszczą się meble…
— Czyli co, cwaniaku? — Michał wyszczerzył się do kolegi. — Za ciebie mózg ani razu nie wygenerował projektu? Nawet jednej odpowiedzi na wejściówkę?
Alina zsunęła się z psiego posłania na twardą podłogę. Chłopaki kłócili się nad jej głową. Biedną głową, w której z oszołomienia zaczynało jej się kręcić. Czyli magiczne mózgi mogły pobierać za swoje usługi haracz? Trochę jak w baśni o Małej Syrence: dostajesz nowe nogi, ale w zamian zabierzemy ci głos. Czy Alina traciła teraz osobowość? Czy nie był to jakiś nowy rodzaj niewolnictwa, w który na własne życzenie się władowała?
Pomyślała o uldze, jaką poczuła, kiedy dostała pierwszą ocenę za magicznie wygenerowany projekt. Zeszło z niej całe napięcie, które zgromadziło się w niej przez wszystkie miesiące spędzone na Politechnice. Ale czy wciąż nie czuła się głupia? Cały czas była tą samą Aliną, która nie rozumiała, co się do niej mówi na wykładzie. Magiczny mózg był tylko plastrem na otwartą, tryskającą krwią ranę.
— Nie — odparł twardo Emil i zaczął wodzić palcem po szkle butelki, rysując kółka. — Wolę już dostać tróję albo coś uwalić, ale mieć pewność, że zrobiłem to sam.
— Jesteś niemożliwy — zaśmiał się Michał. — Ale jaki to ma sens? Przecież te projekty, które tu robimy… Jak one się mają do prawdziwego życia? I tak będę się musiał wszystkiego od nowa uczyć w robocie.
Emil pokręcił tylko głową.
— To co ty tu jeszcze robisz? — rzucił filozoficznie, na co Michał próbował coś odpowiedzieć, ale zastygł z półotwartymi ustami.
Dyskotekowa kula rzucała niebieskawe zajączki świateł i twarz Aliny wydawała się usiana drobnymi, poruszającymi się piegami. Dziewczyna przysunęła kolana do brody, objęła swoje zgięte nogi i opuściła powoli głowę, przymykając oczy. Pogłośniona muzyka dudniła jej w uszach i coraz słabiej słyszała zaciętą dyskusję chłopaków.
Czuła się, jakby w jelitach utkwiło jej ziarnko grochu. Imprezowe rozluźnienie tłumiło to uczucie, jednak w Alinie rosła obawa, że gdy tylko wróci do pokoju i otrzeźwieje, z małego ziarnka wystrzeli ogromna roślina. „To co ty tu jeszcze robisz” odbijało się echem w jej głowie.
„Bawię się”, pomyślała, „chcę się wreszcie, choć na chwilę rozerwać”. Otworzyła oczy i zmusiła swój własny, osobisty mózg do zapomnienia.
Dom Studencki „Akademiczek” zasnął. Jeśli oczywiście można było kiedykolwiek powiedzieć o tym budynku, że zasypiał.
Twardym snem spali już wszyscy studenci, włącznie z tymi, którzy pouciekali z imprezy, gdy rozpadał się bąbel. Spała Eliza, pochrapując cicho, w czarnej jedwabnej opasce zasłaniającej oczy. Zasnęła też Alina, która padła niedługo wcześniej na łóżko w ubraniach. A w ciemnej sypialni, pod łóżkiem z baldachimem, pogrążała się we śnie Strzyga.
Drzemiący głęboko pod fundamentami chaos zaczął się poruszać. Budziły się spoczywające w najciemniejszych zakamarkach potwory. Wężymordy, wielkie, tasiemcopodobne stwory zamieszkujące szyby zsypów, zaczęły rozdziawiać swoje paszcze. Czarne pająki wielkości tarantul biegały niespokojnie po sufitach, jakby spodziewały się, że za moment zostaną zaatakowane przez drapieżnika.
W pokoju Aliny zamknięty w słoiku mózg się poruszył. Inne mózgi, dotychczas poukrywane w zakamarkach, zaczęły wypełzać ze swoich kryjówek. Jeden przecisnął się przez mosiężny kran w łazience i plasnął wprost do umywalki. Drugi, ukryty dotąd w piekarniku, z hukiem wyważył drzwiczki i wśród obłoków wzbitego pyłu, zsunął się na kafelki. Trzeci zaś wypełzł wprost spod łóżka śpiącej Elizy. Gdy dotarł do drzwi pokoju, szczęknął zamek, a drzwi uchyliły się ze skrzypnięciem. Mózg wyczołgał się na korytarz.
Było ich więcej, znacznie więcej. Wydostawały się zza kratek wentylacyjnych, dziur w podłodze i obluzowanych klepek parkietu. Pojawiały się znikąd na bibliotecznych półkach, zrzucając książki na podłogę.
Struchlałe pająki zatrzymały się w swoim pędzie. I nagle, jak na komendę, zaczęły prząść. Długie metry kabla rosły w przeciągu sekund, zwisając z sufitów jak liany. Pełznąc jak dżdżownice, odnajdowały drogę do mózgów. Łączyły się w gęstą, splecioną ze sobą sieć.
Nagle powietrze przecięło cichutkie bzyknięcie jak iskra strzelająca z przepalonego zasilacza. Mózgi połączyły się, stając się wielką jednością, która wrosła w mury akademika niczym system korzeniowy starego dębu.
Po kilku chwilach rozłączyły się z siecią i odpełzły powoli do swoich kryjówek, znów chowając się przed wzrokiem studentów.
A Akademiczek wciąż spał, jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło.
— Otwarte! — wrzasnęła zaspana Strzyga, uchylając drzwi do pokoju.
Na korytarzu zgromadziła się już kolejka nieszczęśników. Był wśród nich wysoki student ze skrzydłami jastrzębia zamiast ramion, zaraz za nim stała przysadzista dziewczyna, której skóra przybrała kolor malin, a dalej niepozorny chłopak, któremu na głowie wyrosło łosie poroże.
Czarownica zacmokała z dezaprobatą. To się nigdy nie skończy. Jak żuk gnojownik, miała swoją kulkę gówna, którą musiała co tydzień wtaczać na szczyt swoich utrapień. Za każdym razem pojawiali się nowi. Choćby nie wiadomo, jak bardzo się starała, o ile dziwniejsze punkty aktualizowała regulamin, nie była w stanie zapobiec przemianom. Studenci nie ustawali w autodestrukcyjnych wysiłkach, przebijając się nawzajem w coraz to bardziej kreatywnych sposobach na pakowanie się w sytuacje, które doprowadzały ich do magicznych przemian.
Do środka wtarabanił się pierwszy pacjent, a Strzyga skrzywiła się, widząc wyrastające mu na głowie zamiast włosów dżdżownice.
— No, poszłem się kąpać po dwudziestej, no — wyjęczał chłopak i opuścił wzrok.
Strzyga zgromiła go potępiającym wzrokiem.
— Siadaj — warknęła, wskazując stojące przed biurkiem rzeźbione krzesło.
Student posłusznie usiadł i spode łba śledził wzrokiem jej ruchy. Czarownica wyjęła z komody przybornik, z którego wyjęła lupę i zaczęła przyglądać się przez nią dżdżownicom. To wyglądało na standardowy przypadek. Chłopak po prostu chciał umyć sobie włosy, nie zważając na to, że po zmroku woda przewodziła mnóstwo magicznych zakłóceń. Powinno wystarczyć zwykłe zaklęcie dysmorfii.
Strzyga podeszła do studenta i wyciągnęła ręce, unosząc mu obie dłonie nad głową. Tak naprawdę nie musiała wykonywać tego gestu, ale zauważyła, że gdy ludzie widzą to całe decorum, jakoś bardziej zaczynają jej ufać.
Wyszeptała inkantację i poczuła, jak magia w niej narasta oraz wypełnia wnętrzności ciepłem.
I wtedy zdarzyło się coś niezwykłego. Moc zaklęcia nie zdążyła opuścić jej ciała. Przeszyło ją przenikliwe zimno i poczuła się, jakby jej skórę pokryła cienka warstewka lodu. To było niczym dotknięcie przewodu pod wysokim napięciem.
Zabolało, aż zgięła się z bólu. Zatoczyła się, resztką sił opierając o biurko i zakaszlała. Poczuła, jak drętwieją jej kończyny.
— Wszystko okej? — Student wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczami. Na jego głowie wciąż wiły się dżdżownice.
Strzyga z trudem wyprostowała się i odkaszlnęła.
— Spróbujmy jeszcze raz.
Dowlokła się do chłopaka i, tym razem nie dbając już o gesty, jeszcze raz wypowiedziała zaklęcie.
Podmuch uderzył ją w brzuch z siłą pędzącego nosorożca. Odrzucił ją wprost na załadowany księgami regał, aż zaparło jej dech w piersi. Mebel zachwiał się, a z półek spadło kilka tomów. Jeden z nich uderzył ją boleśnie w głowę, aż pociemniało jej w oczach.
Kobieta spróbowała się podnieść, ale ukłucie bólu przeszyło dolny odcinek jej pleców. Turban zsunął się z jej głowy, a włosy rozsypały się w nieładzie, przysłaniając pół twarzy. Dmuchnęła na kosmyk, który opadał jej na oko. Zobaczyła przerażonego chłopaka, który zasłaniał się krzesłem i szczękał zębami. Popatrzyła na niego spode łba. Student wyprostował się jak rażony prądem i wybiegł z pokoju, wrzeszcząc. Dobiegły ją podniesione głosy i krzyki z korytarza.
Podniosła się z podłogi, podtrzymując dół pleców dłonią, jak staruszka.
Nie mogła się posługiwać magią. Nie była w stanie czarować! Ktoś bardzo stanowczo próbował jej w tym przeszkodzić. Stęknęła, próbując się wyprostować i poczłapała do szezlonga. Rzuciła się na miękkie poduszki.
Akademiczek nie był już jej posłuszny. To znaczy, zawsze był nieokiełznany, pełen buzującej magii. Jednak ona umiała postawić jej granice, zamknąć ją niczym pod pokrywą wejścia do piwnicy, na której postawiła stopę. Tym razem jednak było inaczej. Ktoś postawił granice jej. Wyglądało na to, że budynek zyskał własną wolę.
Zaczęło się.