Myśli
Dlaczego rezygnuję z mediów społecznościowych?
Image source: Quino Al / unsplash.com
Podjęłam decyzję. Po siedmiu latach prowadzenia konta na Instagramie powiedziałam sobie “dość!”, usunęłam konto i założyłam bloga.
Jeśli po przeczytaniu pierwszego zdania parsknęłaś śmiechem i jednocześnie brwi wjechały Ci na środek czoła, zupełnie to rozumiem. Bo jak w dzisiejszym świecie, w którym brak konta na socialach to prawie jak niebyt, zdecydować się na ucieczkę i to w dodatku cofając o tysiąc pól, bo wracając na bloga? Kto w ogóle teraz pamięta, co znaczy słowo blog?
Jeśli miałabym streścić powód w jednym zdaniu, odpowiedź jest krótka: zrobiłam to dla zdrowia psychicznego. I nie tylko własnego.
Uzależnienie od scrollowania
W listopadzie tego roku przyjdzie na świat moje pierwsze dziecko. To ogromna zmiana w życiu, która zupełnie wywraca perspektywę patrzenia na codzienność. O ile do tej pory mogłam sobie niektóre rzeczy odpuszczać i machać na nie ręką, teraz zaczynam bardziej zwracać uwagę na swoje nawyki i to, jaki wpływ mogą one mieć na mojego synka.
Trochę tak, jakbym była uzależniona od palenia papierosów i spodziewała się, że ograniczenie nałogu do dwóch fajek dziennie rozwiązuje problem.
W pewnym momencie stwierdziłam, że nie chcę, aby moje dziecko widziało mnie z nosem ciągle w telefonie. Dzieci nas naśladują, a mniej słuchają tego, co do nich mówimy. Nie chcę więc aby mój syn zaczął myśleć, że scrollowanie to lekarstwo na nudę i normalny nawyk. Czy mi się to uda? Zobaczymy. Mam nadzieję, że tak.
Bo, niestety, doszłam do etapu, gdy bezmyślne przewijanie contentu na Instagramie stało się dla mnie już nawet nie złym nawykiem, ale nałogiem. Szczególnie utrwaliło mi się to gdy miałam wyjątkowo stresujący okres w życiu, a głupie rolki pozwalały mi się odmóżdżyć. Niezbyt zdrowy mechanizm radzenia sobie z trudnymi emocjami, prawda?
Próbowałam przez jakiś czas robić “detoksy” i usuwać aplikację z telefonu albo ograniczać sobie czas spędzany dziennie na telefonie, na dłuższą metę jednak to nie działało. I w sumie nie wiem, czemu miałoby działać, bo to trochę tak, jakbym była uzależniona od palenia papierosów i spodziewała się, że ograniczenie nałogu do dwóch fajek dziennie rozwiązuje problem.
Dlatego najpierw z ciężkim sercem, a w końcu z ulgą podjęłam decyzję o usunięciu konta na Instagramie i TikToku (no dobra, w przypadku TT to było łatwe, bo od półtora roku go nie używałam). Facebooka jeszcze sobie zostawiam, bo jest dla mnie zbyt nudny, aby go bezmyślnie scrollować, a także wciąż potrzebuję dostępu do niektórych grup oraz Messengera.
Czy ta decyzja ma dla mnie tylko plusy? Nie. Gdyby tak było, podjęłabym ją bez wahania duuużo wcześniej.
Pisarka bez sociali nie istnieje?
Jest mi oczywiście żal tego, co zbudowałam sobie na Instagramie przez kilkanaście miesięcy pracy nad autorskim kontem oraz wcześniej, gdy pisałam głównie recenzje książek. Być może nie były to oszałamiające efekty, ale dotarłam do grona ludzi, którzy chcieli przeczytać moją powieść i czekali na jej kolejne tomy. Ja także dotarłam do mnóstwa świetnych, kreatywnych osób, których rozwój śledziłam i śledzę nadal.
Wiem, że w dzisiejszym świecie social media to główny kanał dotarcia do swoich czytelników. Wydawnictwa nierzadko przymykają oko na jakość książki, gdy ktoś ma olbrzymie zasięgi i na odwrót, odrzucają propozycje autorek, które mają niewystarczająco dużo followersów. Bo się nie sprzeda.
Tyle że ja mam w sobie wewnętrzną niezgodę na to, że obecnie pisarka bez kont w social mediach nie istnieje. Jasne, spodziewam się, że dużo trudniej mi będzie dotrzeć do jakiejś części publiki. Nie zgadzam się jednak na bycie zakładniczką mediów, które uważam za szkodliwe, aby promować swoją twórczość.
Wolę pisać, niż nagrywać rolki
Cóż, kolejna niepopularna preferencja.
Gdy aktywnie prowadziłam swoje konto na Instagramie, najbardziej męczące dla mnie było to, że do tekstu muszę dołączyć zdjęcie, grafikę albo wideo. A ja nie przepadam ani za robieniem zdjęć, ani tworzeniem wizualnego kontentu. Ciarki mnie przechodziły, kiedy próbowałam nagrywać siebie, gdy mówię albo wrzucałam kolejne selfie.
Absolutnie nie mówię “nie” pokazywaniu swojej twarzy gdziekolwiek, w końcu pisarka musi prezentować się czytelniczkom na przykład na spotkaniach autorskich albo targach książki (choć, kto wie, może zdecyduję się być drugą Eleną Ferrante…). Chcę tylko powiedzieć, że nie sprawia mi to takiej frajdy, jak samo pisanie oraz zabiera mi całkiem sporo czasu, który mogłabym poświęcić na pisanie więcej. A czas, jak wiadomo, to wyjątkowo cenna waluta przy małym dziecku.
Te złe korporacje
Last but not least, muszę wspomnieć o tych wszystkich ciemnych mechanizmach, które dostajemy w pakiecie po zalogowaniu się do aplikacji. Nieskończony scroll, który pokazuje coraz to większą ilość kontentu. Wymuszanie zgody na śledzenie i zbieranie bardzo osobistych danych. Gównoburze o pietruszkę w komentarzach i fake newsy. Zamykanie ludzi w bańkach światopoglądowych… No, długo można by wymieniać. Wszyscy wiemy, o co chodzi.
Świat, który odbija się we współczesnym Internecie to swoja własna karykatura.
A ja im mniej w tym uczestniczę, tym lepiej dla mnie.
Tym bardziej że im więcej siedziałam w social mediach, tym bardziej nabierałam przekonania, że świat jest pełen skrajności, głupich opinii i złych intencji. Oczywiście to nie jest prawda. Świat, który odbija się we współczesnym Internecie to swoja własna karykatura. Treści, które wywołują oburzenie, najbardziej przykuwają uwagę (niestety, również moją) i zmieniają odbiór rzeczywistości. Zauważyłam, jak destrukcyjnie działa na mnie ten mechanizm, dlatego chcę jak najmocniej się od takich treści odcinać.
Idę zatem odetchnąć świeżym powietrzem i dotknąć trawy, a zaraz potem wysłać do Was pierwszy osobisty list (e-mail), zamiast publikowania relacji na Instagramie. I całkiem mi z tym dobrze!
Przed zapisaniem się do newslettera zapoznaj się z Polityką Prywatności.